Przez komedie romantyczne jesteśmy nauczeni, że zaręczyny mają być wielką niespodzianką, przy której dziewczyna jest tak zdziwiona, że prawie pada na zawał. Może rzeczywiście czasami tak jest. Ale z moich obserwacji wynika, że nadejściu zaręczyn towarzyszy „przeczucie”, które jednak z uczuciami nie ma tak wiele wspólnego. A jeśli się wie, że ten dzień nadchodzi, to zaczyna się intensywnie myśleć.
Zaręczynowy radar
Czemu uważam, że ciężko jest zaskoczyć zaręczynami? Bo jeśli się jest w dojrzałym związku to się rozmawia, nawet bardzo dużo rozmawia. A kiedy skoczy się już dyskusje nad wszystkimi pierdołami świata, ostatnio oglądanym filmem i zajebistości zjedzonego przed chwilą posiłku, to może się zdarzyć, że zaczniemy rozmawiać na poważne tematy.
Mój związek jakoś od samego początku zrobił się bardzo poważny. Mieliśmy prawie po 24 lata, zaczynaliśmy kończyć studia, poznaliśmy się na rekolekcjach, więc już na starcie wiedzieliśmy, że nie chodzi o „chodzenie” – w perspektywie od samego początku było znacznie więcej.
Poważne rozmowy połączone z nieuchronnie zbliżającym się końcem studiów sprawiły, że w pewnym momencie wykiełkowało we mnie przekonanie „to już niedługo”. On się zapyta, a ja będę mu musiała odpowiedzieć. I co teraz?
Wątpliwości przed ślubem są dobre!
Przeglądając blogi ślubne już po zaręczynach (spoiler alert!) trafiłam na teorię, że jeśli się wahasz, to musisz poważnie przemyśleć swoją decyzję, bo to może nie być to. Ja jestem zupełnie innego zdania – jeśli się nie zastanawiasz nad odpowiedzią, to albo jesteś niespełna władz umysłowych, albo totalnie nie masz pojęcia w co się pakujesz.
Zdaniem które najczęściej wypowiadamy o mojej najlepszej przyjaciółce jest „zastanawia się”. Serio, nad wszystkim. Jak ją kiedyś facet poprosi o rękę, to nie dostanie odpowiedzi przez miesiąc. I mimo że przynajmniej raz każdego z nas tym wkurzyła, to jej motywacja jest dość słuszna – chce podjąć dobrą decyzję, z której będzie zadowolona.
Kiedy na horyzoncie pojawia się wizja zaręczyn łatwo jest dostrzec to, co do tej pory było odległe, albo gdzieś obok. Bo czym są zaręczyny? To obietnica, że w ciągu niedługiego czasu przysięgnę ukochanej osobie, że spędzę z nią resztę mojego życia. RESZTĘ MOJEGO ŻYCIA. Całą. Jakieś, daj Boże, 60 lat. Że po każdej kłótni się z nią pogodzę, że wszystko w końcu wybaczę, że wychowamy razem dzieci.
Dlatego pytam się – jak można nie mieć wątpliwości w takiej sytuacji?
Jasne, jeśli dla nas „na zawsze” znaczy „dopóki się nie rozwiedziemy” to tak, można podejść do tej decyzji na względnym luzie. Jednak nie wierzę, żeby było dużo ludzi, którzy tak na to patrzą.
Zmiany, zmiany, zmiany
Kiedy już do mnie dotarło, że to naprawdę się zbliża, przez dwa tygodnie chodziłam rozbita. On jest najlepszym człowiekiem na świecie, poznaliśmy się na rekolekcjach, jesteśmy w jednej wspólnocie, mamy wspólną wizję przyszłości, moi przyjaciele go uwielbiają, jego zaakceptowali mnie w moment, człowiek który zna nas oboje (i doskonale) koło 8 lat kibicuje nam jak nikt. I mimo tego wszystkiego cały czas myślałam, prowadziłam poważne rozmowy z najbliższymi, w między czasie po prostu się bojąc. Dlaczego? Bo nie podejmę nigdy już ważniejszej decyzji niż wtedy, kiedy stanę przed nim i w obecności Boga i bliskich powiem „biorę sobie ciebie za męża”.
To jest jedyna decyzja w moim życiu, której nigdy nie zmienię. Mogę się przeprowadzić, zacząć nowe studia, zmieniać pracę 5 razy. A po wypowiedzeniu tych słów on już zawsze będzie moim mężem. (radość katolika – w naszym słowniku słowo „rozwód” nie istnieje). Skoro nad wyborem studiów, które uparcie próbuję skończyć, zastanawiałam się kilka miesięcy, a i tak w końcu wyląduję w zawodzie początkowo mało branym pod uwagę, to czemu decyzji nie do zmiany miałabym poświęcić mniej czasu?
Panika? Jak najbardziej
Czy jest to powód, żeby troszkę panikować? Myślę, że tak. To, że przed najważniejszą decyzją swojego życia zastanawiamy się, czy to dobry wybór znaczy, że mamy mózg na swoim miejscu i poważnie podchodzimy do swojego życia.
I jasne, zaręczyny to jeszcze nie koniec, dopiero umowa, że będziemy przysięgać. Ale moim zdaniem narzeczeństwo to już bezpośrednie przygotowanie do małżeństwa, a nie czas na zastanawianie się, czy to na pewno dobry pomysł.
I po tym wszystkim najważniejsze było, że kiedy już klęknął przede mną, to mimo ogromnego wzruszenia, moją odpowiedzią było spokojne i pewne „tak”.