(nie)katolicki głos w Twoim Internecie

Pamiętnik przyszłej żony – pół roku do ślubu

Ciężko mi uwierzyć, że już tyle czasu minęło od zaręczyn. Wtedy ten rok przygotowań, który mieliśmy przed sobą, wydawał się niemożliwie długi. Dalej wydaje się, że mamy jeszcze masę czasu i może rzeczywiście tak jest. Ale pół roku do ślubu brzmi trochę za krótko. Co udało nam się ogarnąć przez ten czas i co te sześć miesięcy zmieniło w naszym życiu?

Święta trójca

Czyli sala, zespół i fotograf – niektórzy rozsądni do tego zestawienia dodają jeszcze kościół – czyli absolutna podstawa wydarzenia ślubno-weselnego. Obejrzeliśmy trzy sale w tym ostatnią dopiero po zarezerwowaniu jej przez rodziców. Odrobinę przeraża mnie, że w większości sal w okresie kwiecień-październik wszystkie terminy są pozajmowane na 3 lata do przodu. Po co? My zdeterminowani na przyszły rok wylądowaliśmy z listopadem, ale wcale nam nie przykro (mimo że na pewno się rozwiedziemy, bo miesiąc nie ma „r”) – przynajmniej jesteśmy pewni, że pogoda będzie beznadziejna i możemy się zaskoczyć najwyżej pozytywnie.

Czas się poznać

Najbardziej stresującym do tej pory momentem były chyba „zmówiny”. I choć ta impreza zasługuje na oddzielny wpis, to zdradzę tylko, że nie przypuszczałam, że pójdzie aż tak spokojnie. Oprócz tego postanowiliśmy też poznać ze sobą naszych znajomych, z czego wziął się pomysł imprez zaręczynowych. Bo jak wiadomo, klimat wesela zależy od gości, a im lepiej się znają, tym lepiej się ze sobą bawią.

Wesele hend-mejd

Na  początku był pomysł, żeby zrobić samodzielnie zaproszenia. Kiedy rzuciłam tym przy znajomej, która nie dość, że ma dobry gust, to jeszcze uzdolnienia i wykształcenie, nagle się okazało, że wszystko możemy zrobić sami – od papeterii po dekoracje i wystrój kościoła i sali. Wspólne kilka godzin z Narzeczonym nad gilotyną było świetną sprawą, nawet jak część kartoników miało za mało centymetrów. Pierwszy panieński odbył się przy klejeniu zaproszeń i kilku butelkach wina – ja się cieszyłam z babskiego wieczoru, robotę się zrobiło przy okazji, a dziewczyny z różnych kręgów znajomych mogły się poznać. Przy okazji to wszystko kosztuje nas grosze (choć trochę czasu i nerwów) – generalnie polecam.

Po co to narzeczeństwo?

Wbrew pozorom jednak narzeczeństwo nie jest wcale po to, żeby ogarnąć wesele. My po zaręczynach przesłuchaliśmy Akrobatykę małżeńską Szustaka (dużo tematów z Pachnideł się powtarza, więc mieliśmy powtórkę), kurs przedmałżeński też dał nam powody do dyskusji (choć nie tak, jak byśmy tego chcieli, ale o tym też kiedy indziej). To, że wspólne życie jest już rzeczywiście na horyzoncie, zmusza do poważnego przedyskutowania ważnych tematów, które wcześniej były tylko ogólnie poruszone. Ilość wyborów, które musieliśmy podjąć przez ten czas była ogromna, i choć często były to bzdurki, uczy nas to szukania kompromisów i sensownego dyskutowania. Oprócz decyzji weselnych musimy podjąć też kilka dotyczących wspólnego życia zaraz po ślubie, a te myśli mnie najlepiej trzymają przy życiu, kiedy mam dość wesela – będziemy małżeństwem. I z tą perspektywą jakoś przeżyję do listopada.