W końcu musi przyjść ta chwila. Wcześniej, później – bez znaczenia. Zawsze jest naznaczona traumą.
W poszukiwaniu ołówka
Ta traumatyczna historia zaczęła się kilka godzin po przebudzeniu. Ponieważ częścią mojego ciała na punkcie której mam największą obsesję są włosy, odczyniałam właśnie jeden z wielu nieomal magicznych rytuałów (dla wtajemniczonych – stosowałam wcierkę). Musiała w tym celu robić na głowie przedziałek mniej więcej co centymetr i zakraplać tam specjalny specyfik. Moje włosy wyglądają trochę jak Hermiony Granger przed zapoznaniem z szamponem Ulizana – dużo, gęste, kręcone, jak włożysz ołówek to już go nie odnajdziesz – praca była więc żmudna i wymagała przeglądania się w czymś.
Ila masz lat, dziecinko?
Nagle, musiałam przybliżyć się do mojego malutkiego, usyfionego wszystkim lusterka. Może to brud na nim? Może to moja wada wzroku płata mi figle? Już miałam szukać okularów, kiedy zdałam sobie sprawę, że niestety, to nie było przewidzenie. Na tle mojej burzy brązowych loków wyróżniał się siwy włos. SIWY WŁOS!!! (Żebyście zrozumieli dramat sytuacji muszę wyjaśnień – było to kilka dni przed 25 urodzinami, a kiedy podchodzę do kasy z piwem ekspedientki śmieją się myśląc, że to głupi żart gimnazjalistów [ja się śmieję kiedy podaję im dowód]).
Czym się martwisz?
Na szczęście niedługo później zadzwonił Tata, więc podzieliłam się z nim tą traumatyczną wieścią. On na to, zasmucony, zapytał czym się martwię. – Niczym – odpowiedziałam, a w myślach dodałam – oprócz ślubu, końca studiów, po których nie będę mieć pracy, szukania pracy nie w zawodzie, sesji, magisterki, przeprowadzki nie-wiadomo-jeszcze-gdzie i ostatnim panieńskim rokiem w który muszę zrobić TYLE rzeczy.
Nie zapowiada się lekko. Ale jakby powiedział Barney Stinson „that be legen – wait for it – dery!”