Wesele mojego kuzyna. Ja, lat wtedy chyba 21. Poszłam w uszytej przez siebie sukience. Srebrna satyna, czarna koronka na plecach, spódnica nad kolano z koła, co drugi klin z koronki. Uwielbiam taniec jak niewiele rzeczy na świecie, więc na parkiecie byłam dużo.
W pewnym momencie, podszedł do mnie kolega młodego z pytaniem „to ty jesteś tą bardzo wierzącą kuzynką Młodego, która załatwiła im księdza?”. Nie był to odpowiedni moment na długi wykład pod tytułem „nie ma czegoś takiego jak osoby bardzo wierzące”, więc dla świętego spokoju potwierdziłam. W odpowiedzi usłyszałam „Nie ubierasz się i nie tańczysz jak chrześcijanka”.
Dyskusja trwała jeszcze kilka minut. Ze względu na różnorakie poglądy i stan upojenia nie byliśmy w stanie się za bardzo dogadać. Ale zmusiło mnie to do pewnych refleksji.
Jak wygląda wierząca dziewczyna?
Oczywiście ma spódnicę do ziemi, jezuski, tłuste włosy, koszulkę – worek, żeby, broń Boże, nie było czasem widać zarysu figury. Wydaje ci się, że ten stereotyp już dawno zniknął? Może rzeczywiście takie myślenie wyparowało z głowy większości „oazów” z którymi ten styl utożsamiamy (co mnie nieodmiennie boli). Ale ze świadomości postronnych? Nie bardzo. Jest wiele osób, według których katolicki ciemnogród uważa, że jeśli kobieta pokaże nogę pięć centymetrów powyżej kolana, albo ubierze obcisłą bluzkę, to jest przekonana, że uderzy w nią piorun i usłyszy karcący głos z nieba.
Skąd to się wzięło? W oazie rzeczywiście sporo mówi się o spódnicach „odpowiedniej długości”. Ma to wbrew pozorom dużo sensu. Kiedy byłam na oazie 3 lata temu niektóre uczestniczki (po 3 gimnazjum) miały sukienki, w których ja miałabym problem wejść do klubu. Jako animatorzy powinniśmy zwracać uwagę na takie sytuacje, co niestety również przybiera dziwny obrót. Jedna znajoma uznawała, że spódnica/sukienka jest odpowiedniej długości, jeśli klęcząc i podnosząc ręce do góry rąbek dotyka ziemi. A potem się dziwimy, że stereotypy są wciąż żywe..
Co ciekawe, mój przyszły mąż kiedy usłyszał, że będzie miał w grupie dziewczynę z oazy miał bardzo konkretny obraz w głowie. „Powiedzmy, że byłem przekonany, że będziesz miała dużo grubsze łydki i dużo dłuższe spódnice”.
Wciąż to samo
Temat jest poruszany na każdym katolickim portalu kilka razy w roku. Może być już nudny, ale chyba warto o nim mówić. Przede wszystkim dlatego, że dojrzałe, pewne siebie kobiety, rozumieją subtelną różnice w 5 centymetrach długości spódnicy, nastolatki jednak nie za bardzo. Szczególnie będąc opiekunem młodych warto zwracać uwagę na cel mówienia o tych przeklętych spódnicach.
Trzeba pamiętać, że czasem za ubiorem kryje się konkretne myślenie, które dla kobiety może być destrukcyjne. I masę już było mówienia o tym, że jak ubierasz krótką spódniczkę, to chcesz niezdrowo zwrócić uwagę mężczyzn, a jak chodzisz w samych workach, to jesteś chorobliwie nieśmiała i to też nie dobrze. Mówił o tym Szustak, mówił Błaszkiewicz, nie będę się powtarzać.
Natomiast jeśli nie dbasz o swoje ciało, bo przecież można tę energię wykorzystać do zatroszczenia się o ducha, no to nie, coś nie działa.
Jaka ma być chrześcijanka?
PIĘKNA!!!
Po to Bóg nas stworzył takie śliczne, żebyśmy ubarwiały ten świat i przymnażały pozytywnych wrażeń estetycznych. I jasne, da się doskonale wyglądać w długiej spódnicy. Ale musimy skończyć z pomysłem, że tylko duch jest ważny, dbanie o ciało jest prostą drogą do próżności i piekła. Dbanie o siebie, również fizycznie, piękne ubieranie, nawet makijaż, jeśli pomagają nam czuć się dobrze ze sobą, są niezbędnymi elementami codzienności. Jesteśmy koroną stworzenia i powinnyśmy to podkreślać jak się da. A przede wszystkim mamy się czuć dobrze same ze sobą – z tym co mamy w głowie, ale i ze swoim ciałem.
Zawsze jak idę za mało przygotowana na egzamin czy jakieś wystąpienie to ubieram się pięknie, maluję, ubieram szpilki, i od razu czuję, że mam +100 do pewności siebie i przynajmniej +15 do inteligencji – wszystko wtedy wychodzi.
Jak chodzę po górach, docieram na szczyt i rozglądam się wokół to zawsze mam w głowie psalm 8 i „Boże, jak Ty to cudownie zrobiłeś!”. Dlaczego nie mieliby tak mieć mijający mnie na ulicy ludzie? Bo znów – pycha i piekło? To jest moment uwolnienia, kiedy zamiast zobaczenia przed lustrem wszystkich niedoskonałości mówisz „Ale jestem śliczna! Boże, Ty to jesteś artystą!”