[kwiecień 2020]
Nie jestem fanką organizacji pro-life, ani widocznego ich działania w Polsce. Może dlatego, że widać tylko plakaty, marsze dla życia i zbieranie podpisów. Są to rzeczy ważne, ale bez konkretnych działań niewiele znaczące. Wydaje mi się też, że przez ich nagłośnienie nie widać tych mniej widowiskowych, a bardziej potrzebnych. Że lubię marzyć, to opowiem Wam jak chciałabym, żeby pro-life wyglądało.
Nie strach, a pomoc
Na plakatach przed szpitalami, w których dokonywane są aborcje, zamiast zdjęć abortowanych dzieci umieściłabym numer ks. Kancelarczyka, opiekuna Bractwa Małych Stópek, z informacją “Myślisz o aborcji, bo boisz się, że sama sobie nie poradzisz? Pomożemy jak będzie trzeba – finansowo, psychologicznie, duchowo. Więcej informacji na stronie”. Trudno mi uwierzyć, że te zdjęcia mogły kogoś przekonać do odwrotu spod szpitala. Oferta konkretnej pomocy zadziałałaby dużo lepiej.
Przygotowani lekarze
USG genetyczne jest podobno dużym stresem dla lekarzy – bo może się okazać, że będą musieli przekazać rodzicom okropne wieści. Dobrze by było, gdyby pierwszą informacją, jaką usłyszą nie było “płód kwalifikuje się do aborcji”, tylko szereg opcji, gdzie można się zgłosić po pomoc, i możliwość bezpłatnej konsultacji z psychologiem przed podjęciem decyzji. Nie każdy ginekolog musi być empatycznym misiem, ale może jakieś warsztaty z kompetentnym człowiekiem, jak przeprowadzać takie rozmowy, zmniejszyłyby stres lekarzy i traumę rodziców.
Mierzmy siły na zamiary
Nie ma możliwości, żeby w Polsce zupełnie zakazać aborcji [życie zaskakuje 28.10.2020]. Nie ma i już, żaden rząd tego nie klepnie. A tworzenie kolejnych projektów ustaw, które nie mają szans przejść tylko dzieli opinię publiczną i nie przynosi zupełnie nic dobrego. Wydaję mi się, że jedyną kwestią, którą na ten moment może mieć szansę powodzenia, jest zakaz aborcji w przypadku podejrzenia zespołu Downa. Zwolenników aborcji na życzenie to nie przekona, ale tych, którzy optują za utrzymaniem kompromisu aborcyjnego już może. A na pewno nie wywoła takiego sprzeciwu społecznego jak całkowity zakaz aborcji.
[28.10.2020]
Jedność – pro-life w praktyce
Nasze państwo nie jest wydolne w wielu kwestiach, a już jeśli o powiązane z medycyną rzeczy chodzi to szkoda się nawet rozpisywać. Tak samo jeśli chodzi o pomoc osobom chorym i z niepełnosprawnościami. Chciałabym, żebyśmy czuli współodpowiedzialność za tych ludzi, szczególnie, jeśli deklarujemy się jako pro-life. Co roku przy WOŚPie jednoczymy się, bo wiemy, że to ważna akcja ratująca wiele osób. Może nie trzeba specjalnego dnia w roku, żeby nieść tą pomoc tym, którzy nad aborcją myślą, którzy z niej zrezygnowali i tym, których dotyka chyba największy dramat życia – choroba dziecka – niezależnie, kiedy została zdiagnozowana. Chciałabym, żeby na każdym koncie bankowym był ustawiony stały, comiesięczny przelew na jakąś fundację, która pomaga tym rodzinom, by było im chociaż trochę lżej, by chociaż o pieniądze nie musieli się martwić. Byłoby super, gdyby influenserzy z ogromnymi kontami, z niezgody na wyrok TK, mówiąc o tym, jak trudne jest życie z chorym dzieckiem, zachęcali do wpłat na te fundacje, a nie na organizacja pomagające dokonać aborcji.
Niemożliwe
A najbardziej to bym chciała, żeby nie rodziły się chore dzieci. A jeśli już, to żeby każde takie dziecko było przyjmowane z miłością i świadomością rodziców, że decyzje o życiu tego dziecka – na jakie pójdzie studia, w co będzie wierzyć, z kim weźmie ślub, kiedy to życie się zakończy – nie należą do nich. Że ich zadaniem jest kochać, ale decyzyjność mają ograniczoną.