(nie)katolicki głos w Twoim Internecie

Bycie sobą – bycie ideałem? Głupi perfekcjonizm

perfekcjonizm

Może w pewnym momencie trzeba dojść do tego jakże mądrego wniosku, że skoro ideały nie istnieją, to mnie tez nie uda się nim być? Więc czemu mam na siłę próbować się nim stać?

Studencki perfekcjonizm

Zawsze podziwiałam ludzi, którzy prace zaliczeniowe mieli gotowe w połowie semestru, na egzaminy zaczynali się uczyć 2 tygodnie wcześniej, albo uczyli się dzień przed, bo byli z materiałem na bieżąco przez wszystkie zajęcia, więc nic nie musieli robić.

Próbowałam. Naprawdę próbowałam. Przez 4 lata (w pierwszym roku chyba nawet nie starałam się udawać) chciałam robić wszystko przed czasem, albo przynajmniej na czas. Na drugim roku pokonały mnie dwa kierunki. Na 3 najgorszy rok w życiu. Na 4 pisałam licencjat, więc cała reszta siłą rzeczy trochę cierpiała. Na 5 próbowałam tak bardzo, że aż dziwię się, że nie krwawiłam z tego wszystkiego na notatki, taki to był bój! Oczywiście przegrany – wszystkie egzaminy w drugich terminach z nauką noc wcześniej. Na pierwsze nie poszłam, bo czułam się za mało przygotowana. Większość zdałam na 4,5.

Perfekcyjny plan dnia

Dramatyczna walka wyglądała następująco – pobudka o 7, zniechęcenie do wszystkiego tak wielkie, że aż z łóżka się nie chciało wstawać. Cały dzień skrolowania fejsa, seriali, bo jeszcze odcinek i się zbiorę. Wieczorem w wielkim napięciu i na strasznym zmęczeniu (oczywiście noc wcześniej ze zdenerwowania była mało przespana) próbowałam się uczyć, a o północy zamykały mi się oczy.

Chęć bycia porządną, poukładaną idealnie dziewczyną przegrała ze zdrowym rozsądkiem. Zawsze najlepiej pracowało mi się w nocy. Od liceum zawsze uczyłam się wieczorami/nocami (też zazwyczaj na ostatnią chwilę). Nigdy nie oddawałam prac tydzień wcześniej – prędzej tydzień później. Ale chęć naprawienia się przyniosła konsekwencje katastrofalne – wcześniej robiłam rzeczy na ostatnią chwilę, teraz nie robiłam ich wcale. Pamiętam pewną niedzielę, kiedy o 21 usiadłam do pisania pracy. Miałam napisane 6 stron,a termin oddania był o 9. O 6 rano miałam stron 18. Spędziłam nad tym cały weekend, wykończona byłam strasznie, ale praca była bardzo dobra. Teraz chcąc zacząć robić wcześniej próbowałam jakoś to ogarnąć, ale nie potrafiłam. Zamiast w ostatniej chwili zrobić super robotę, martwię się przez 2 miesiące i w okolicy dedlajnu tak jestem zniszczona tym wszystkim, że nie jestem w stanie do nauki usiąść w ogóle. I zawalam.

Odkładanie na ostatnią chwilę czy praca nocami nie jest ideałem, ale skoro już tak mam, to może pora wykorzystać to do jak najproduktywniejszej pracy?

Akceptacja nieogara

Zamiast prokrastynować od 6 rano, wolę spać do południa, w ciągu dnia posprzątać, zrobić zakupy, poczytać coś sensownego, obejrzeć ze skupieniem film, czy nawet wyjść z kimś na kawę. Wieczorem przeskrolować fejsa przez 15 min (z zegarkiem w ręce) i o tej 23 siąść do roboty. Pisać/uczyć się/cokolwiek do 4, ale produktywnie i z całkowitym skupieniem (wielki plus – w nocy mało się dzieje na fejsie, a ile razy można przeglądać to samo).

No i trudno. Nie będę nigdy idealnie uczesana wychodzić z mieszkania o 7, wyspana i uśmiechnięta. Ale co tam, nie muszę.